lub się wznosiły wespół nad powierzchnię:
był duch żywota w kołach tych zaiste.
Zasię nad zwierząt głowami u góry
jakoby kryształ blasku i rozpięte
w strasznej jasności sklepienia lazury, —
a pod sklepieniem, ognistemi pióry
złączone, skrzydła — prosto wyciągnięte.
A szum tych skrzydeł, gdy szła ona zjawa,
jakoby łoskot strasznego potopu,
boży grzmot, tłumu zgiełk, obozu wrzawa —
tak biły wicher. Lecz się cisza stawa,
gdy się wstrzymają pod jasnością stropu.
Bo kiedy zagrzmiał głos na utwierdzeniu,
które na głowach zwierząt się opiera,
posłuszne, w wielkiem stanęły milczeniu,
spuściwszy skrzydła, — a w błyskawic lśnieniu
nad niemi w górze jaśń słoneczna szczera.
I w tej jasności nad zwierząt głowami
uźrzałem niby zjawisko stolicy,
niby z szafiru tron, co oczy mami
ogromnych blasków promiennych snopami;
na tronie — ludzka postać w błyskawicy.