ze zębów jego. Mówiłem: przedzięki
w gnieździe swem umrę, lat żywota syty,
jak palma! Woda krzepi siew mej ręki,
żniwo me syci rosy spad obfity!
Łuk w mojej dłoni poprawiać się będzie,
wielmożność moja w nowe iść rozkwity!...
Którzy czekali na moje orędzie
lub wyrok —, milcząc słuchali mej rady,
nie śmiejąc przydać do mych słów, co w pędzie
spływały na nich, jakby wodospady.
Jak dżdżu mię łakli! usta otwarzali,
jako na rosę, co mży w wieczór blady...
Chociam się ośmiał — nie byli zbyt śmiali:
blask mojej twarzy w oczach im nie śniedział!
Jeślim szedł do nich — cześć mi oddawali:
siadałem pierwszy, — a chociam tak siedział
jak król w pośrodku stojących w okrutnym
strachu, znających między nami przedział:
pocieszycielem byłem wszystkim smutnym!