synowie głupich i spodlonych brakiem,
nędzni, na ziemi nie widzialni zgoła!
A dziś — sam oto w poniżeniu takiem,
stałem się dla nich jak piosnka wesoła,
abo przypowieść! Brzydzą się mną! stronią
zdala, nie wstydząc się oplwać mi czoła
w przechodzie! Bowiem Pańską jam jest dłonią
trapion: otworzył sajdak swój, wędzidła
włożył w mą gębę... Z wschodu na mnie gonią,
wstawszy, me nędze, i jakoby w sidła
jestem wplątany, — podbito mi nogi:
ćma nieprzyjaciół ciśnie mnie obrzydła!
Którzy kopali rowy w poprzek drogi,
zasadzki na mnie czyniąc — zwyciężyli,
a nikt mi nie dał pomocy! I wrogi
jakby przebiwszy mur, tak w jednej chwili
napadli na mnie, — wraz, jak przez wierzeje
rozwarte, na mą nędzę się rzucili!
W niwecz obrócon jestem, krom nadzieje:
jak wiatr minęło moje pożądanie,
jak obłok, który od słońca niszczeje,