jedna otchłań powietrzna: błękit, — gwiazdy, — słońca...
Księżyc wschodzi. Blask igra po wód czystych szybie,
dłonią srebrną, perłową dłonią tobie muska
i gonitwy wyprawia w falach jakieś rybie, —
skacze, błyska i miga, przewija się, pluska...
Padł na miasto — i ludzkiej uśpionej siedzibie
siadł jak anioł na czole. Błyszczy dachów łuska,
śmigłe wieże srebrzyste biorą na się groty;
całe miasto wygląda jak gród z bajki złoty.
Cisza wielka. I myśli pijane tą ciszą
biegną razem z oczami tam — na drugą stronę
wzgórza, kędy cmentarze wonią kwiatów dyszą,
kędy stoją anioły z marmuru rzeźbione,
a płaczące im wierzby nad czołami wiszą
i przyboczną straż tworzą cyprysy zielone.
Nocnych blasków kaskada w cichy cmentarz wpadła
i zbudziła odwieczne, pomarłe widziadła.
Mgły się srebrne po grobach budzą. Duchy pewno?
Widma ludzi umarłych opuszczają trumny
i gromadą się snują cichą, tęskną, rzewną...
Tłum zielonych cyprysów odezwał się szumny
Strona:PL Jerzy Żuławski - Poezje tom IV.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.