ale ogrom noc tuli. Zajęczał w dzwonnicy
zegar stary: czas mija a wieczność przed nami...
Na to hasło drzwi szczękły w narożnej kaplicy,
we drzwiach staje dziewica z bosemi nogami:
włos bujny aż do pasa, w bieli tylko cała;
łono dłonią okrywa, — w drugiej lampka pała.
Stąpa śmiało, choć oczy pod powieką skryte.
Twarz ku górze podnosi: przybladłe jagody,
trudy, nocne czuwania na licach wyryte,
ale czoło rozświetla blask świętej pogody:
piękność ducha w niem mieszka. Przez kamienną płytę
sunie, kędy na wieżę mroczne wiodą schody;
drzwi zamknęła i niknie nakształt nocy ducha,
tylko światło jej lampki przez szczeliny bucha.
Nagle światło zagasło. Przez chwil krótkich parę
słychać szelest jej kroków — lecz i ten umilka,
głucho znowu. Wtem nagle ponad gzemsy szare
błysła biała zasłona... Jeszcze jedna chwilka —
i pod niebem u szczytu, kędy słupy stare
dach dzwonnicy dźwigają już przez wieków kilka —
ręce w górę podnosząc, stoi wiotka dziewa;
tuż nad skrajem przepaści światło ją oblewa...