Do księżyca twarz wznosi; ręką w górę sięga,
pewną stopą, choć senną, chwyta się kamienia,
gzemsu, szczerby i kędy skrzy się światła wstęga,
płynie wolno, podobna do wiatru westchnienia,
coraz wyżej i bliżej szczytu ostrokręga,
kędy kula się złoci odblaskiem promienia
i krzyża ramię czarne znaczy się w błękicie
w jasnym srebrnych gwiazd roju i w świateł rozkwicie...
Senną wargą i drżącą szeptać zacznie z cicha:
»Światło... życie... Do światła, do życia ja dążę!
Boski puhar! O, dajcie napić się z kielicha...
W górę! w górę... tam jasno! Koło światła krążę,
ale ono dalekie... Twój wiatr mnie popycha
w tę drogę, — Twoja iskra ducha mego wiąże
z Tobą, o, Królu świateł! Tyś ciągle daleki?
Kiedyż spotkam Cię wreszcie, ogarnę na wieki?...«
»W celi ciemno... O, niema Ciebie w ciemnej celi!
Krzyż na ścianie... krzyż czarny... Ty na czarnym krzyżu?
jasna głowa na twardej, na czarnej pościeli?...
Jam płakała... Modlitwa... Łzy były w pacierzu...
Tyś wysłuchał! Zesłałeś mi anioła w bieli...
wszedł przez okno i wskazał: Tam w słońca pobliżu
Strona:PL Jerzy Żuławski - Poezje tom IV.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.