Strona:PL Jerzy Żuławski - Poezje tom IV.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
W PROSEKTORJUM.

Sala wielka i chłodna. Okna lśnią wysoko
śmigłe, wązkie, ostremi sklepione łukami, —
szyby w ołów oprawne. Jasne słońca oko,
błądząc długo pomiędzy winem i bluszczami,
padło wreszcie do środka. Złote, drżące płaty
rzuca w koło niepewne; cofnąć by się chciało,
wrócić znowu pomiędzy drzewa, zieleń, kwiaty, —
bo tak strasznie tu wewnątrz, że słońce zadrżało.

Wszędzie stoły i trupy. Zimne, nagie ciała,
usta strasznie rozwarte i rozwarte oczy:
słońce piersi dotyka — pierś twarda jak skała,
pojrzy w oko — i krzepnie jak w lodu przeźroczy,
włosa szuka — lecz w czaszce gładko wygolonej
siebie tylko zoczyło, — zlękło się zwierciadła,
więc coprędzej w obłoków skryło się zasłony
i posępność znów większa w chłodną salę wpadła.

Ale trupy nie same. Pośród ciał i kości
mnóstwo młodych, żyjących, gdyby kruków stada,