w śniegu białej nie zgniecie; ach! sen będzie miły!
Spać tak będę na śniegu, na lodzie, wśród boru,
pośród ciszy i chłodu, w bladych gwiazd promieniu,
a gdy księżyc dwurogi na niebios sklepieniu
błyśnie srebrny i spojrzy z błękitów przestworu
i obaczy mnie cichym — i obudzić zechce
tym promieniem, co twarze śpiących lekko łechce
i sny daje im takie, że się ze snów budzą,
jodły bronić mnie będą, szepcąc do księżyca:
»Daj mu pokój! nie tykaj zamarzłego lica,
»dozwól spać mu bez marzeń, bo marzenia trudzą,
»a on smutny, zmęczony był, gdy się położył...
»Ach! tak smutny, że duch w nas przez współczucie ożył
»i śpiewały my wszystkie jemu pieśń grobową,
»i szumiały my wszystkie tak nad jego głową,
»że sen zmorzył go ciężki, wielki, nieprzespany...«
O tak! dajcie mi spocząć! Niech zakrzepłe rany
krwi serdecznej nie sączą, — niechaj już zapomnę,
że są ludzie i światy i nieba ogromne,
wszystko piękno i urok, i wiosny i wonie,
wszystko, wszystko prócz serca, serca w ludzkiem łonie!...