Śni, że motyl leciuchny usiadł jej na usta,
łechce, draźni — a przecież go dziewczyna pusta
nie chce spędzić, choć czuje rumieniec na twarzy...
Nie wie czemu... Ten motyl rozkoszny ją wstydzi...
Śni, że lilję do gorsu wpięła, a lilija
pierś kielichem musnęła i w łono się wpija...
»To nie dobrze, lilijko... Chociaż nikt nie widzi,
jednak, kwiatku, nie trzeba — — choć ja sama nie wiem...«
Hej! rozkoszny ten kwiatek! Dziewczę się nie broni,
nie ma siły, krew czuje falującą w skroni —:
jakże krew ta gorąca, jak pali zarzewiem!
Widzisz? przez sen się piersi wznoszą pod batystem;
czekaj — troszkę odchylę, widzisz? pierś tak biała,
tak młodziuchna, okrągła... Co za kolor ciała!
jaka miękkość! Jak pięknie jej z tem gzłem przejrzystem,
z pod którego wyziera utoczone ramię,
żyłek siatką pocięte i rozkosznie świeże!
— Cóż to! nie drżyj, Fauście! — ty mędrzec, nie zwierzę! —
Widzisz czarne maleńkie to na piersiach znamię?
Do całowań stworzone! Cicho — jeszcze troszkę
tej zasłony uchylę. Jakie cudne łono!
rzeźbiarz żaden piękności takiej nie śnił pono!
Strona:PL Jerzy Żuławski - Poezje tom IV.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.