wodę garściami w dłonie z desek bierze,
a potem w kropel rozmgławia ją chmurze
i czoło kryje w to białe opierze,
a że mu łozy obrosły podnóże,
więc go nie widać z za wód i zieleni,
stuk tylko słychać i kół i kamieni.
I jest młyn wtedy jak duch u człowieka:
choć nie widzialny, przecież jęczy głośno,
a we mgle spowit z tęsknotą narzeka...
Chciałby odegnać mgławicę nieznośną,
więc coraz szybcej wodę kołem sieka,
zżyma się, zrzędzi i smutno i złośno,
ale z mgły ruchem skrzydeł podwojonej
coraz się gęstsze wzdymają zasłony.
Wiatr powiał świeży; — młyn odetchnął wolno!
Mocarz! — dławiące rozegnał tumany
i z głębi lasów woń mu przyniósł polną.
Raźniej się ruszył młyn w wietrze skąpany
i zboże pracą kamieni mozolną
roztarte, chyżo napełniało dzbany.
Skorzej, radośniej młyn się w wodzie pluszcze,
a pieśnią wielką w takt mu grają puszcze...
Czy lasy płoną? Pomiędzy konary
czerwone jakieś rozpala się zorze.
Strona:PL Jerzy Żuławski - Poezje tom IV.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.