Strona:PL Jerzy Żuławski - Prolegomena.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
— 113 —

nej wyżyny sub specie aeternitatis na marną ziemię patrzyć...
Czyż to wszystko nie jest przepiękne?
A przecież uzmysłowiając symbol, zacieśniłem go tem samem, przez co wiele z piękności swej uronić musiał.

Takie uzmysłowienie symbolu, jakiego przykład tutaj dałem, jest zawsze obniżeniem jego wartości, gdyż sprowadza do pewnego konkretnego przypadku to, co miało wartość ogólną. Niema też zgoła konieczności uzmysłowiania symbolów. Po co koniecznie starać się zrozumieć to, co można odczuć? po co analizować to, co można jako niepodzielną całość bez współudziału świadomości w sobie odtworzyć? Ale są to dwie zupełnie różne rzeczy: rozkoszować się dziełem sztuki, a wartość jego wykazywać. W ogóle myślę czasem, że to drugie jest nawet całkiem zbyteczne. Co komu z tego przyjdzie? Kto nie jest zdolny do odczucia piękna i ocenienia sztuki, ten się tego nie nauczy, a tym, co piękno odczuli, nic wogóle tłumaczyć nie potrzeba. W istocie dla tych też jedynie sztuka istnieje. Dlatego też zasadniczą sprzeczność zawierają w sobie wszystkie — nawiasem powiedziawszy, niesmaczne — narzekania artystów na »społeczeństwo«, które ich nie rozumie i nie ocenia, choć dla niego pracują. Artyści bowiem nie pracują dla »społeczeństwa«, lecz dla siebie i tych, którzy sztuki potrzebują. Ci ich rozumieją. A dla innych sztuka nie istnieje i winić ich za to nie można.