pieśń stepowa, a czasem jako skarga Nimfy miętki, a czasem piękny, jak Aniołów mowa!« O ileż jest wyższy w tem pojęciu poeta polski od sławnego Francuza, któremu jedynem przykazaniem poetyckiej sztuki było: De la musique avant toute chose... sans rien en lui qui pèse...[1]
Król-Duch jest stanowczo najwyższym tworem owego samotnego i smutnego poety, który dojrzał w duchu — zda się, tylko po to, aby umrzeć. Nie chodzi mi tu o rozbiór szczegółowy tej nieskończonej epopei ani o wykazanie strofa po strofie wszystkich jej piękności; poruszę tylko tę wielką ideję, która się we fragmentach Króla-Ducha pali, jak słońce w rozbitem zwierciedle.
Słowacki, duch ogromny i płomienny, był bojownikiem nieśmiertelnego ducha a gardził ciałem i nie cenił sobie jego męki, kromia gdy rany przez ciało były głębiej, w duszę zadawane. To, co było treścią nauki Towiańskiego, dążenie w światłą przyszłość przez ofiarę jednostki i podnoszenie ducha powszechne, on pojął i wykonywał, nim Towiański się pojawił. Sam mówił nieraz i słusznie — że był towiańczykiem już wtedy, gdy Anhellego pisał. Kiedy zaś »mistrz« przyszedł, ów duchem obłąkany »papież słowiański«, on naukę jego może najgłębiej i najczyściej ze wszystkich pojął i w pieśniach swych płomiennych najwspanialszy jej dał wyraz...
Fragmenty Króla-Ducha przywodzą mi na myśl niewykończone posągi, do głazów wpół przykute duchy Michała Anioła, które się miały złożyć na jego wypieszczone w duszy a nigdy oczyma nie oglądane
- ↑ Paul Verlaine, Art poètique.