Strona:PL Jerzy Żuławski - Prolegomena.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —

mówi dalej, —

to ludzie są proch! i ja jestem prochem,
na jeden dzień tu jak miecz ukowany!
a tem straszniejszy, że go własne siły...
nie duchów ręce z ziemi wyrzuciły!

Szuka tedy ducha w mordowanych ciałach i wyzywa zbrodniami Boga, aby mu się objawił. A jest w nim taka moc ducha i taka niewątpliwa wiara, że jest czemś więcej, niż marnym ognikiem, o który się niebo nie troszczy, że chociaż mimo czyny jego wszystkie »świat go cichością tylko przeraża« i niebiosa patrzą na zbrodnie jego obojętnie, on nie upada i nie wątpi o duchu i Bogu, co dotąd jeszcze ludu godnym opieki a jego kary nie uznał, ale »podnosi pierś dumną i twardą, gotów do końca walczyć z bożą wzgardą«.
Lud przerażony dziwi się królowo, nie może pojąć celu ani pobudek jego okrucieństwa. Król wie o tem:

Nie wiedzą, że ja duch natchniony czekam
gwiazd deszczów krwawych, i znów za miecz chwytam
i znowu cały świat na siebie wściekam
i znów się niebios zamrocznych pytam,
czy mieczem, który w łono ludzkie wrażam,
którą tam władzę niebieską przerażam?

Ale nadarmo pastwi się nad ludem: niebo nie dba o mękę, którą on ciałom zadaje, póki »kruszy duchom tylko łódź i wiosło«. Chwyta się tedy ostatecznego środka i postanawia gwałcić prawa ducha. Naprzód tedy łamie przyrodzone prawo synowskiej miłości i kazawszy sobie przywieść z lasu matkę, dawną wróżkę jego pobitych ojców,