Znał to wszystko Tetmajer, przeszedł, przeżył i dziś — patrzy zdala na góry, od lat już dla niego zamknięte.
Jedna z dziwnie gorzkich ironji życia: nie brak sił albo ochoty, ale przypadkowa choroba serca, które tam na szczytach zbyt potężnem tętnem biło, wyrzuciła go poza obręb zaczarorowanego świata jego pierwszej młodości, zmuszając w latach najpełniejszego rozkwitu męskich sił poglądać z dołów bezczynnie na tylekroć zdobywane niegdyś granitowe baszty Tatr i śnić jeno we wspomnieniach, że są tam słoneczne hale zielone, lasy pachnące o południu żywicą, stawy błękitne zadumane i wichry między słońcem a szczytami...
Nie lubię porównań banalnych lub raczej zbanalizowanych nadużyciem, ale pamiętam jedno słoneczne, letnie przedwieczerze w Zakopanem, kiedy widząc Tetmajera, jak wśród rozmowy o Tatrach zamilkł nagle i wsparty o płot zapatrzył się jakąś kamienną, zmartwiałą twarzą, wśród której jeno oczy mocnym, stalowym blaskiem płonęły, na poszarpaną i purpurową od zachodu i siną piłę kamiennych gór — miałem na ustach mimowoli wyraz: orzeł spętany.
Ale ten orzeł był twórcą.
Strona:PL Jerzy Żuławski - Szkice literackie.djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.