I snadź potrzeba było, aby go sobie Tatry w ten sposób wychowały; było trzeba, aby po latach na szczytach spędzonych przyszły owe lata spętania, kiedy to rwąca duszę tęsknota przezłaca i tęczuje wszystko, co było i w snach zmartwychwstawać każe w oczyszczonej postaci pomarłym godzinom.
Szły lata. I w tych dniach dorywczych, nielicznych, corocznie w dolinach pod Tatrami zamknionemi dlań już na siedm zamków spędzanych, i w tych długich tygodniach a miesiącach przeżytych gdzieś zdala, w miastach różnych, na innych ziemiach, wśród innych ludzi śniły mu się snadź często w godzinach zmroku wichry i szczyty i lasy limbowe nad przepaściami i szumiące zimne wodospady, wstawały w pamięci postacie przedziwne, w młodości, w dzieciństwie może jeszcze poznane: górale starzy, tak różni od nowego, zwyrodniałego pokolenia, koziarze owi zawołani o niechybnem oku i dłoni, strzelcy‑niedźwiednicy, przy smolnej watrze z kosodrzewiny głosem powolnym, jednostajnym prawiący o walkach swych i leśnych przewagach, zbójnicy ostatni, tajemniczym uśmiechem i błyskiem oczu twardym na zbyt ciekawe pytania odpowiadający, dawni juhasi
Strona:PL Jerzy Żuławski - Szkice literackie.djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.