ryzują jeszcze życia tego ludu, jak go nie charakteryzuje z drugiej strony tak rozwielmożnione przez wieki w Tatrach zbójectwo.
Co było, co musiało być odwiecznem, uporczywie w usiłowaniach urzeczywistnianem a nigdy nie spełnionem „zadaniem dziejowem“ (jeśli tak rzec można) polskich na Podhalu osiedleńców, zrozumie łatwo każdy, nawet bez szczegółowego badania historji, kto tylko raz w dniu wczesnego lata dostał się z północnej polskiej strony na graniczny grzbiet Tatr i spojrzał ku południu... Nie można sobie wyobrazić większego kontrastu. Wędrownik, który szedł z jałowych, kamienistych, zaledwie z pod śniegu wyszłych pól, na garść owsa siewnego czekających, przez lasy ponure, prawie bez podszycia, z drzewami o powykręcanych wichrem konarach, przez zimne, poczynające się dopiero zielenić hale i przez zbocza nad niemi skaliste, na których nawet kozice z rzadka się tylko pojawiają: ma naraz przed oczyma widok jak gdyby raju, który tem większe robi wrażenie, że nagle i niespodziewanie się jawi. Zbocza gór od przełęczy samych kwietnemi łąkami pokryte, bujna, soczysta trawa poniżej, wypasająca setki wołów i stada owiec, co na północy, w zagrodach zamknięte, lata jeszcze
Strona:PL Jerzy Żuławski - Szkice literackie.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.