wał widok, co się przed nami czarodziejską baśnią roztaczał. Było już blizko zachodu i cała zębata piła szczytów alepejskich płonęła przed nami ogniście: Mönch szeroki i siwobrody i w biel śniegów odziana Jungfrau i Eiger garbaty i kończysty Schreckhorn i straszny, ciemny, poszarpany Finsteraarhorn poza niemi... A bliżej gór, ponad miastem z dachami słońcem wyzłoconemi, ponad lasami, co się w mrok już otulały — mgła mieniąca się, przejrzysta, ultramarynowa, przez którą srebrzyście błyszczały niezliczone skręty Aary, jak łuska jakiegoś bajecznego potworu...
Słońce już dawno zapadło i szczyty Alp pociemniały na niebie, gdyśmy się wreszcie ocknęli z zadumy. Przyjaciel mój odrzucił dłonią w tył jasne bujne włosy i pochylił się nad teleskopem. Ale widziałem, że myśl jego jeszcze była gdzieindziej. Dotknął parę razy niecierpliwie śrub i kółek, poruszających rurę przyrządu i pochylił się nad nim jeszcze więcej. Aż nagle wyprostował się gwałtownym ruchem i zwrócił twarzą do mnie:
— Wiesz, co to było, ty poeto? — zapytał.
— Piękno, — odrzekłem.
— A tak, piękno; minęło już i nie wróci, —
Strona:PL Jerzy Żuławski - Szkice literackie.djvu/088
Ta strona została uwierzytelniona.