mański, — tym dowcipem odznaczał się przedewszystkiem ów chochlik rudogłowy, Adolf Nowaczyński, z tym jeszcze dodatkiem, że był on z nich wszystkich najnielitościwszy, najbardziej bezwzględny i najmniej do kompromisów skłonny (nota bene: illo tempore[1]!).
Stworzył on poprostu szkołę wraz z Kisielewskim, z którym zresztą żarli się wiecznie przy każdej sposobności. Nikt jeszcze na to nie zwrócił dostatecznej uwagi, że różne romantyczne i nieromantyczne historje, różne opowiadania autoiromiczne, cięte błyskotliwe artykuły i dowcipnie złośliwe recenzje, któremi rozmaici... lwowscy feljetoniści od wszystkiego dorabiają się rozgłosu, stamtąd mają źródło i początek, z tą tylko różnicą, że co tam było świetnym odruchem duszy, oszalałej widokiem miernoty, tutaj — u ludzi niewielkiego talentu i małej kultury, stało się sztuką, a raczej sztuczką; gorzka i bolesna autoironja wyrodziła się w cynizm, satyra i sarkazm w małpią złośliwość, dowcip prawdziwy w błaznowania à tout prix[2], ku uciesze filistra, — a niezważanie na nie i na nikogo przeszło wszem w najmierniejszą gonitwę za popularnością. Nie każdy weźmie po Bakowarku lutnię!