Risum teneatis![1] (teraz my sobie obaj będziemy po łacinie mówili) — to nie są kpiny, to fakt! Nie tylko bowiem cytatów łacińskich używa — to każdyby potrafił — ale nadto rozumie ich znaczenie i umie je na właściwem miejscu stosować, gdyż pogniewawszy się na mnie w kwietniowym zeszycie „Krytyki“, zakończył swą filipikę zdaniem: Vana sine viribus ira![2] — próżny gniew bez sił!
I w tem jest jeszcze drugi rys nader pocieszający: pewien objaw zdrowej autokrytyki, pozwalający stawiać różowe horoskopy co do przyszłości pana Feldmana. Gotów z czasem naprawdę dać pokój piśmiennictwu polskiemu, przekonawszy się, że wszelki gniew jego jest próżny i że w istocie nie ma sił, aby zrobić cośkolwiek ludziom, którzy idą swoją drogą i tworzą. Sąd jego, dodatni czy ujemny, choćby z największym hukiem dzisiaj wypowiedziany, przejdzie jak wiatr, a to, co my zrobimy, zostanie.
I dlatego pan Feldman nie ma racji, posądzając mnie o taką brzydką rzecz, że ja się na niego „rzuciłem z wściekłością“ w rozprawce, spowodowanej jego „wykładem“ w sali Uniwersytetu Jagiellońskiego. I pocóżbym ja się na niego rzucał z wściekłością? „Ktoby się tam i ła-