mu było „bona fide“[1] (Pan rozumie po łacinie, nieprawdaż?) brać za utwór Wyspiańskiego rzeczy, zgoła żadnych cech jego pióra nie posiadającej, li tylko dlatego, że była w jego notatniku przepisana! Znam pewną panienkę, która z namiętnością przepisuje w różowych kajetach wiersze różnych poetów, zazwyczaj bez podania autora. Mam nadzieję, że jeśli pan Feldman tę zacną duszę przeżyje i różowe kajety w rękę przypadkiem dostanie, ogłosi ją za jedną z najwybitniejszych poetek stulecia.
A przytem, że się to właśnie panu Feldmanowi zdarzył ten przypadek, jemu, który chce uchodzić za „protektora“ i patentowanego znawcę Wyspiańskiego, jemu, co książki o Wyspiańskim pisał i miewał o nim „ateńskie“ wykłady w Zakopanem na zielonej łące, nad brzegiem strumienia, w obliczu gór! Co prawda, z tych wykładów sam Wyspiański za życia srodze pokpiwał!
Zresztą nie jest to „fakt odosobniony“ — owszem ma pewne precedensy, dowodzące u pana Feldmana iście głębokiej znajomości poezji polskiej. W roku pańskim tysiącznym dziewięćsetnym pierwszym był pan Feldman członkiem redakcji „Illustracji Polskiej“, wydawanej przez
- ↑ łac. 'dobra wiara', 'w dobrej wierze'; 'prawdziwy'.