płytkiemi i śmiesznemi pochwałami nie dałem się jakoś ująć i zdania swego o panu Feldmanie nie zmieniłem. Za to artykuł ów wszedł do pierwszego wydania „Literatury“ w znacznie zmienionej i nieprzychylniejszej dla mnie formie. Przyznawał mi tam pan Feldman jednak jeszcze „pewne zasługi“, które w następnych wydaniach odwołał po kolei, zastępując je „zabójczemi krytykami“ w miarę, jak ja coraz głośniej mówiłem, co on jest wart.
Spędzając czas przeważnie za granicą, byłem zdaleka od tego ruchu całego i nie miałem
Wielce szanowny Panie.
Przed kilku dniami oświadczył mi pan B....., że Szan. Pan od nosi się do „Krytyki“ w obecnej jej postaci przychylnie. Szczerze z tego rad, pozwalam sobie zapytać niniejszem, czyby Szan. Pan nie zechciał zasilać pisma swem współpracownictwem. Jest ono w każdej formie pożądane — szczególnie zaś byłbym wdzięczny za udzielanie „Krytyce“ nowszych swych poezji. Staram się ten dział utrzymać na pewnej wyżynie — tem pożądańsze są utwory Pańskie.
Jeszcze jedno. Warunki w jakich „Krytykę“ wydaję, są Panu prawdopodobnie znane. Z nadejściem pory letniej pogorszyły się one w zatrważający sposób. Mimo to daleki jestem od chęci wyzyskania piszących — i proszę tylko o możność regulowania rachunków w porze i podług skali, podyktowanej przez trudne nasze stosunki...
— O jerum, jerum! qualis mutatio rerum!