Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.

szybkością ogarnęło spojrzenie tych oczu urodziwą postać wicehrabiego, zanim się ładne usta hrabiny uśmiechnęły przyjaźnie.
— Z szarej poczwarki nieśmiałego chłopczyka z palcem w omorusanej buzi, wykluł się i rozwinął ładny, barwny motyl. Witaj mi, Gastonie — odezwała się hrabina.
I dwoje okrągłych, białych, obnażonych ramion wyciągnęło się z pod różowego peniuaru do gościa.
— Omorusany chłopczyk z palcem w buzi zapomniał swojej ślicznej kuzynki, którą miał szczęście zabawiać kiedyś w Clarac — mówił wicehrabia Gaston de Clarac, dotykając lekko ustami palców podanych rąk. — Poznałby ją po stu latach po jej cudownych oczach, świecących kuszącym blaskiem gwiazdy wieczornej.
Temu zdawkowemu komplimentowi towarzyszył wytworny ukłon dobrze wychowanego szlachcica XVIII stulecia.
— Prosiłam cię na jedenastą, abym cię mogła powitać bez świadków (hrabina wskazała kuzynowi miejsce na taburecie obok tualety). Rodzice zdrowi, prawda? Wuj-marszałek zawsze krzepki i czynny? Naturalnie! Stary żołnierz nie lubi próżniactwa. Winnice wasze rodzą obficie? Rozumie się. Błogosławiona dolina nadloteńska płynie od wieków najlepszem białem winem Francyi. Wszystko u was dobrze? Nie wątpię o tem. Czytam odpowiedź