Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cięty masz języczek, Gastonie, ale kuzynowi wolno. Podobno... Bo ja wiem? Tak mówią. Przyznam ci się otwarcie, iż mnie ten cały rejwach naukowy czasami okropnie nudzi, ale cóż chcesz? Hrabina de Voisenon zawstydza lekarzów swoją mądrością medyczną, margrabina de Voyer i hrabina de Coigny krają z większą rozkoszą gnijących trupów, niż wybredny smakosz doskonale upieczonego bażanta, margrabia de Nesle, hrabina de Brancas, margrabina de Pons, nawet ta strojnisia, hrabina de Polignac, palą się do chemii, jak się imperator Hadryan palił do pocałunku Antinousa, każda z dam z towarzystwa uczy się czegoś, dysputuje, chce uchodzić koniecznie za filozofkę. W takiem otoczeniu niepodobna być nieukiem. Prąd chwili niesie nas, jak potok wezbrany, niewiadomo dokąd, niewiadomo po co. Filozofowie powiadają, że do światła, do prawdy, do wolności. Być może. Nie moją rzeczą poddawać krytyce obietnic, uznanych przez cały świat mędrców. Co do mnie, wiem, tylko, że nam, kobietom z towarzystwa, wygodniej z wiarą filozofów, z wiarą w rozum ludzki i w nieomylność natury, niż z ponurym ascetyzmem chrześcijaństwa, który skrępował ciało i jego instynkty. Bardzo przyjemnie wiedzieć i wierzyć, że małżeństwo dozgonne jest nadużyciem, nieznośną tyranią mężczyzny, że wstydliwość niewieścia jest niepotrzebnym