Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/022

Ta strona została uwierzytelniona.

Już była hrabina na progu sąsiedniego pokoju, kiedy się nagle odwróciła.
— Kochany abbé, przepraszam, chciałam pana prosić o drobną grzeczność. Czy mogę?
— Prawem hrabiny rozkazywać, obowiązkiem moim być z radością posłusznym.
— Mówiła mi pani de Grouchy, że Greuze ma na sztalugach prześliczną główkę. Możeby pan był łaskaw zajść do Greuze’a i zobaczyć oną główkę. Jeżeli w istocie tak ładna, jak twierdzi marszałkowa, powiększyłabym nowem dziełem mistrza z przyjemnością moją galeryę. Lubię jego pendzel. Byłabym panu także bardzo wdzięczna, gdybyś zaszedł na chwilkę do księgarni Chevalier’a i przejrzał najnowsze broszury. Ciekawsze, modniejsze, niech mi pan każe przysłać. A teraz już naprawdę do widzenia.
Hrabina uśmiechnęła się do księdza, kuzynowi przesłała końcami palców od ust pocałunnek i znikła za portyerą.
— Pan wicehrabia dawno w naszym miłym Babylonie? — zapytał ksiądz, wychodząc razem z rotmistrzem.
— Dopiero od wczoraj.
— Ale nie po raz pierwszy?
— Byłem w Paryżu kilka razy. Ostatnim razem temu lat pięć.
— W takim razie może pan nie wzgardzi moją znajomością stolicy, która zmieniła się bardzo od lat pięciu. Służę z przyjemnością.