Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/031

Ta strona została skorygowana.

Z uśmiechem pogroziła hrabianka de Laval lordowi Chesterfield wachlarzem.
— Albowiem z uczu pańskich sypią się już iskry złośliwości naszych dowcipnisiów.
— Jakżebym śmiał — bronił się lord Chsterfield.
— Pomóżcie mi, panowie, przekonać tego niewiernego Tomasza, z którego Paryż nie zdołał jeszcze wywabić stęchłych zapachów chrześcijaństwa. Będziecie mieli zasługę przed Rozumem, zyskując dla jedynie prawdziwej wiary, dla religii oświecenia, tak miłego i mądrego prozelitę.
Mówiąc to, zwróciła się hrabianka do grupy panów, którzy otoczywszy kominek, rozmawiali półgłosem z panią domu.
Byli po doskonałym obiedzie, jakim hrabina de Beauharnais raczyła swoich gości od kilku lat dwa razy w tygodniu; we wtorki i czwartki. Z sali jadalnej przeszli do salonu, gdzie gawędzili przy czarnej kawie o nowinach naukowych i literackich.
Dobrze znanym był ten salon błękitny myślącej, dysputującej, piszącej Francyi i znakomitym cudzoziemcom. Jan Jakób Rousseau, Buffon i Mably olśniewali tu ciekawych słuchaczów swojemi śmiałemi doktrynami; Voltaire’a tu wieńczono. Przeszła przez niego cała fala nowych idei, które błyskały nad królestwem Burbonów od lat czterdziestu, prze-