Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/036

Ta strona została skorygowana.

gdy Condorcet zamilkł — wynika, że człowiek dojrzały, oświecony, pełnoletni powinien całą robotę przeszłości, całe dzieło lat tysiąca zburzyć, zniszczyć, potłuc, jak stary garnek.
— Rozumie się, rozumie się — potwierdziła żywo hrabianka jak stary garnek, doskonale.
Ogromnie jej się „stary garnek“ podobał.
— Jest to w istocie mądrość bardzo prosta, tak prosta, iż nie potrzeba jej się wcale uczyć, bo przynosimy ją na świat.
A kiedy się na lorda zwróciło kilkanaście par pytających oczu, rzekł jeszcze.
— Wiadomo, że dziecko rozpoczyna swoje studya spostrzegawcze na ziemi od tego, że łamie, druzgoce, burzy bez zastanowienia wszystko, co mu w rączęta popadnie.
Ciche, zdziwione: aaa... wypadło z ust panny de Laval. Nie takiego wniosku się spodziewała.
Należała ona do najgorliwszych wyznawczyń „nowej ewangelii“. Młoda, wrażliwa, zapalająca się łatwo, przepojona doktrynami encyklopedystów i Rousseau’a, których najjaskrawsze frazesy umiała na pamięć, wierzyła w ich marzenia i utopie, w ich obietnice i paradoksy, jak przekonany uczeń wierzy w naukę mistrza. A oto przychodzi ktoś, który nazywa święta wiarę jej młodości zabawką dziecka. Niegrzeczny, źle wychowany, zarozumiały...