Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/037

Ta strona została skorygowana.

— Bardzo szanuję zdanie mylorda — rzekła, cedząc wolno wyraz po wyrazie — wolę jednak dzielić przekonania mędrców, uznanych przez cały świat oświecony.
„Mędrców, uznanych przez cały świat oświecony“, podkreśliła głosem i spojrzeniem lekceważącem, zwróconem na lorda.
— Byłabym bardzo ciekawa, jakby się też mylord zachował w naszem położeniu?
— Ja? odrzekł lord, udając, że nie zrozumiał wyraźnego napomnienia, jakiego mu panna de Laval udzieliła. — Ja, hrabianko; gdyby mi stary zamek, w którym mieszkało kilkanaście pokoleń mojego rodu, wydał się niewygodnym, obejrzałbym go dokładnie ze wszystkich stron, opukał jego mury, zbadał fundamenty i naprawiłbym, ulepszyłbym, rozszerzyłbym te części, którebym znalazł strawione rdzą czasu, zmurszałe, albo za ciasne. Ale samego zamku, przedewszystkiem zaś jego fundamentów bym nie ruszył.
— Znaczy się, że mylord lubi stare graty — przycięła mu hrabianka.
— Lubię. Wolę budować na starych fundamentach niż na nowych ruinach, bo ruiny zasypują dość często tych, którzy się wpośród nich poruszają, a mnie życie miłe.
Nad salonem, powiał jakby chłodny oddech zbliżającego się widma. Wszystkie głowy pochyliły się, wszystkie twarze zmierzch-