Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/039

Ta strona została przepisana.

głośnym, sztucznym, nieszczerym śmiechem odezwała się:
— Słuchając mylorda, zdawałoby się, że sypią się już na nas mordercze gruzy. Tymczasem mam nadzieję, że dożyjemy wszyscy szczęśliwie w zdrowiu i dobrym humorze lat sędziwych.
— Mam zaszczyt prosić panią na wesele mojego prawnuka, którego prababki jeszcze nie znam, bo jej dopiero szukam — rzekł lord z komicznie ceremonialnym ukłonem.
— I o mnie proszę pamiętać... o mnie także... prosimy... pojedziemy wszyscy do Szkocyi — wołano ze wszystkich stron wśród ogólnego śmiechu.
Zaproszenie na wesele prawnuka nieżonatego pradziada rozbawiło towarzystwo i zdjęło z niego przykry lęk przed zakrytem jutrem.
W salonie potworzyły się teraz grupy.
Księżne, margrabiny, hrabiny otoczyły uczonych i literatów, spragnione ich żywego słowa. Condorcet, Mercier, malarz współczesnego Paryża, romansopisarz Rétif de la Bretonne, astronom Bailly, baron pruski von Clootz, taki nieprzejednany wróg chrześcijaństwa, iż zmienił z nienawiści do nauki Chrystusowej swoje imię Jana Chrzciciela na pogańskiego Anacharsisa, prowadzili konwersacyę.