Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/045

Ta strona została przepisana.

obiady, na kolacye, do opery w długie, dekoltowane, adamaszkowe lub jedwabne suknie, w grand habit à la francaise, i w wysokie fryzury, ozdobione perłami i piórami. Jedna tylko panna de Laval nie uważała za potrzebne stosować się ściśle do wymagań etykiety. Przyszła w krótkiej, spacerowej sukni bez pereł, bez piór, z hebanową laską w ręku.
Mocna brunetka o cerze matowej, średniego wzrostu, kształtna, siedziała w fotelu, oparta plecami na tylnej poręczy, cała wsłuchana w barona Clootza, który, stojąc przed nią, rozwijał teorye, jakiejś nowej religii rozumu, co miała zgasić raz na zawsze wszystkie religie istniejące. Na jej bladej, owalnej twarzy i w dużych, czarnych, wilgotnego połysku oczach, w tej chwili przysłoniętych zmrużonemi lekko powiekami i frendzlą długich rzęs, widać było usilną pracę mózgu. Jakaś ciekawa, niespokojna dusza wyzierała z tych oczu myślących.
Panna de Laval, zajęta dysputą, nie zwróciła dotąd uwagi na samotnego oficera, ale jego wzrok, błądzący po salonie, przesuwający się z głowy na głowę, z jednej tualety damskiej na drugą, wracał ciągle do niej.
Spostrzegła to pani de Beauharais, nie lubiąca, żeby się ktoś u niej nudził. Więc przywołała do siebie nieznacznym ruchem ręki kawalera de Cubières, swojego sekretarza,