Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/046

Ta strona została przepisana.

który odgrywał w jej domu w dniach przyjęć rolę mistrza ceremonii.
Z obleśnym uśmiechem giętkiego w grzbiecie dworaka, na nieprzyjemnej, szpetnej, obłudnej twarzy, z nieszczerą uprzejmością w chytrych oczach, przechodził ten mierny literat i pieczeniarz od grupy, do grupy miękką stopą kota, zaglądając do filiżanek i kieliszków. Próżne kazał napełniać służbie. Tu poprawił obrus na jakimś stoliku, tam objaśnił świecę woskową, przysunął komuś taburet, fotel; dla każdej damy miał jakiś pospolity, zdawkowy kompliment.
Pani de Beauharnais szepnęła mu coś do ucha, wskazując oczami samotnego gościa; Uśmiechnął się domyślnie i poszedł do rotmistrza. Zgięty w ukłonie, rzekł:
— Obok panny de Laval jest próżny taburet, na którym nasza miła gospodyni widziałaby chętnie pana, panie wicehrabio.
— Pani hrabina jest bardzo uprzejma — odparł rotmistrz, podnosząc się żywo.
Bardzo pragnął zbliżyć się do panny de Laval. Ale hrabianka śledziła z takiem zajęciem fantazyę filozoficzną barona Clootza, iż nie spojrzała nawet na niego, kiedy obok niej usiadł.
— Bóg, papież i król powinni zniknąć z powierzchni ziemi — kończył właśnie baron swoją fantazyę filozoficzną. — Jeśli rozum,