Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/047

Ta strona została przepisana.

jedyny powołany prawodawca człowieka, ma tryumfować.
— O ile pamiętam, darował wasz papież Voltaire Bogu życie — wtrącił lord Chesterfield.
— Ach, Voltaire, bigot, deista! — rzekł baron Clootz, wzruszywszy pogardliwie ramionami. — Gdyby ten mistrz persiflażu chodził jeszcze po ulicach Paryża w swojej śmiesznej peruce z przed stu laty i w swoich czerwonych sukniach, pokazywaliby go sobie gaminowie palcami, jako spleśniałego mamuta. Byłby w nim jeszcze resztki dawnych przesądów. Wyprzedziliśmy go o kilka kroków.
— Voltaire bigot?
W kącikach ust lorda ukazał się znów uśmiech drwiący.
— Doktryna jedzie prędko — pomyślał.
Dokoła grupy, otaczającej pannę de Laval i barona Clootza, kręcił się jeden z lokajów, zajętych pozornie gorliwie napełnianiem próżnych kieliszków. Ale właściwie słuchał bardzo uważnie, starając się być ciągle tuż obok barona. Jedyny lord spostrzegł ten manewr.
— Proszę o szklankę wody — rozkazał.
Kiedy się lokaj oddalił, rzekł.
— Byłoby może ostrożniej, gdyby się panowie filozofowie wyrażali nieco oględniej w obecności służby.
— Któżby na tych ludzi zwracał uwagę — odezwał się baron.