Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/049

Ta strona została przepisana.

— Jak można...
Ze wszystkich stron posypały się protesty.
Wytwornym damom i uczonym światowcom wydawała się groźba rządów byłych lokajów pomysłem tak niemądrym, iż przyjęli przestrogę Anglika z niechętnem zdziwieniem, jak się przyjmuje żart niesmaczny.
Lokaj sędzią trybunału?
Lord pozuje widocznie na oryginała, uwziął się mówić od rzeczy, bawił się ich zdumieniem.
Lokaj, szewc, krawiec, stangret — filozofem? Ależ to nonsens. Tylko ludzie oświeceni i dobrze wychowani mogą się wznosić do wyżyn filozofii. Wszakże wierzył tak sam Voltaire, nawołujący bezustannie przez lat kilkadziesiąt: zburzcie religię, écrasez i’nufâme! „Atakujcie tego potwora ze wszystkich stron i wypędźcie go raz na zawsze z dobrego towarzystwa. Istnieje on tylko dla mojego krawca i lokaja. Trzeba go zniszczyć w duszy ludzi dobrze wychowanych i zostawić go dla kanalii większej lub mniejszej, dla której powstał, której jest potrzebny“.
Te wytworne panie i ci uczeni, dobrze wychowani panowie, detronizujący Boga, druzgocący całą tradycyę historyczną Francyi między jednym kieliszkiem wina a drugim, między jednym dowcipem a drugim z taką nieopatrzną swobodą, jak gdyby się ba-