Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/052

Ta strona została przepisana.

Wytwornie damy i wykwintni panowie bawili się doskonale.
A lord Chesterfield, wzruszywszy ramionami, spoglądał na nich z uśmiechem pobłażliwym, jak człowiek dojrzały patrzy na swawolne dzieci.
— Życzę państwu tego niezmąconego niczem humoru od dziś za rok — rzekł. — Proszę sobie zapamiętać datę. Mamy dziś czwartego grudnia, tysiąc siedmset ośmdziesiątego ósmego roku.
Teraz dopiero, kiedy lord, pożegnawszy się, opuścił salon, spostrzegła panna de Laval obok siebie rotmistrza. Jego twarz wydawała się jej znajomą. Widziała gdzieś ten energiczny proifl, te niebieskie, dobre oczy pod prostem czołem, te usta stanowcze. Ale gdzie? Przypomniała sobie.
— Czy pan nie jest czasem kuzynem hrabiego de Clarac? — zapytała.
— To mój ojciec, hrabianko.
— W takim razie pochodzimy z jednych stron, jesteśmy ziomkami. Ojca pańskiego, panie wicehrabio, widziałam kilka razy w Castel, u mojego wuja, pana d’Escayrac. Będzie mi bardzo przyjemnie pogawędzić z panem o naszych stronach.
— Jestem na pani rozkazy.
— Może spotkamy się kiedy u pani de Bar?
Wicehrabia skłonił się nizko.