Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/053

Ta strona została przepisana.
III.

Późne słońce grudnia! zaczęło dopiero zdejmować z Paryża czarny płaszcz nocy, kiedy się rotmistrz de Clarac obudził nazajutrz w oberży.
Miał dziś jechać do Wersalu, by stanąć przed obliczem człowieka, który wisiał wysoko w promiennym olśniewającym majestacie samowładnego króla nad dwudziestopięciomilionowym narodem francuskim; którego nieznaczny gest, przelotne spojrzenie, wyszeptane słowo były rozkazem dla najpotężniejszych dygnitarzów państwa, którego lekko zmarszczone brwi bieliły bladością trwogi twarze książąt, diuków, margrabiów, hrabiów, a życzliwy uśmiech oblewał je blaskiem radości.
Miał się pokłonić Ludwikowi XVI, jak jego ojciec pochylał głowę przed Ludwikiem XV, a dziad przed Ludwikiem XIV.
Tak ustanowił, żądał Ludwik XIV, król-słońce, król-pogromca szlachty. Szlachcic, któryby się ośmielił nie stawić się choćby raz