Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/055

Ta strona została przepisana.

kulawy Wojciech, co wyciąga rękę pod kościołem...
I chrapał dalej.
— Zwaryował...
Teraz wziął rotmistrz dzban wody i wylał ją na głowę śpiącego.
Równemi nogami wyskoczył dragon z łóżka i rozbudził się od razu. Otrząsając się, prychając, jak wykąpany pudel, mówił:
— A to mi pan rotmistrz sprawił dzień dobry.
— Gdzieżeś się to tak ululał? — pytał wicehrabia, rozbawiany głupią miną ordynansa.
— To te łajdaki z oberży, lokaje, kuchciki, wodnice, tak mnie struli, żem legł na łóżko, jako ścięta kłoda.
— A coście pili?
— Czegośmy w siebie nie wlewali, proszę pana rotmistrza, wino, wódkę, likiery i jakieś różne dyabelskie mieszaniny, od których mi się tak we łbie kręciło, że wszystko dokoła mnie latało, stoły, krzesła, ściany, ja sam, raz na górę, raz na dół.
Toś sobie dogodził. Podaj mi mundur galowy.
Zamożny szlachcic ośmnastego stulecia otaczał się tak samo, jak dama światowa, liczną służbą i potrzebował tak samo, jak ona przy ubieraniu kilku par zręcznych rąk.
Ale pan de Clarac był żołnierzem nie tylko