Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/058

Ta strona została przepisana.

panów i sług, jeno same najaśniejsze seweryny.
W pierwszej chwili nie mógł się rotmistrz domyśleć, co ów „seweryn“ oznaczał. Dragon przekręcił widocznie jakieś inne słowo, ale jakie?
— Któż to nauczył cię tych ładnych rzeczy?
— Pyskowali wszyscy, ale najwięcej ten rudy kuchcik z gębą liska. Co ta psiapara nie wygadywała! Na wołowej skórze by nie spisał. Powiadał, że czytał to wszystko w jakichś mądrych książkach, w jakimś kontrakcie, czy jak tam inaczej, bo nie pamiętam. Uczona bestya, oho, bardzo uczona; naszego wachmistrza zapędziłby w kozi róg. Z gęby sypią mu się niby plewy takie uczone słowa, żeby się tam ksiądz proboszcz z mojej wsi dziwował.
Teraz wiedział rotmistrz, co oznaczał „seweryn“, o którym pisał jakiś „kontrakt“. Rudy kuchcik czytał widocznie „Contrat Social“ Jana Jakóba Rousseau’a i popisywał się swoją uczonością przed służbą. Suwerena zmienił dragon w Seweryna.
— Cóż ty na to?
— Niby na co, monseigneur?
— Na tę mądrość kucharską.
— Żeby to tylko prawdą było, dlaczego nie? Każdy chciałby sobie los poprawić.