Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/059

Ta strona została przepisana.

Niechby tylko nasz dobry król przysłał pisanie do Tuluzy, jako wszyscy mają mieć po równości, zarazbym sobie zabrał jeden dom tego grubego kupca naprzeciw koszar. Bo na co ten pasibrzuch ma się rozpierać w dwóch domach? Mało mu jednego?
— I cóżbyś robił?
— Cobym miał robić? Jadłbym sobie codziennie kiełbasę, pił wino i zalecał się do dziewcząt.
— Gdyby tak każdy chciał domu w mieście, toby ich nie starczyło dla wszystkich.
— A mnie co do innych? Jabym sobie dał radę. Kupca za łeb i fora ze dwora. Jakby hałasował, to pięścią w kark, kolanem w krzyż i moja górą.
Dragon pokazał pięści. Miał ręce, jak łopaty, ramiona żylaste, muskularne. Krępy, przysadkowaty, patrzący z podełba głupiemi bezmyślnemi oczami wołu, potwierdzał swoim wyglądem to, co mówił.
— Niechby tylko było wolno, a rozprawiłbym się z onym kupcem z wielką ochotą.
Szczere wyznanie dragona nie bawiło rotmistrza. Ten prosty chłop, zrodzony w poddaństwie, jeszcze wczoraj tak naiwny, iż nie byłoby mu nawet przyszło na myśl porównywać siebie z bogatym kupcem tuluzkim, zmienił się w jedną noc pod wpływem podburzającej rozmowy; ten prosty żołnierz, przywykły