Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/061

Ta strona została przepisana.

przeciw posiadającym? Ładnieby wyglądali upudrowani, wyżabotowani rezonerowie i wydekoltowane perłami, brylantami obsiane rezonerki, gdyby tacy filozofowie z inteligencyą Hotentota i z apetytami głodnego zwierzęcia, jak jego Jakób, wcielali po swojemu doktryny encyklopedystów i Rousseau’a.
Naiwna paplanina dragona nauczyła rotmistrza więcej od mądrych dysput salonowych. Gmach jego pojęć, sklecony z doktryn, wiszących w powietrzu, nieopartych na znajomości natury ludzkiej, zaczął się chwiać. Czuł, że jakieś wiązanie pękło, jakiś filar się porysował.
— Zanim sobie zdobędziesz pięścią dom owego kupca, przynieś mi filiżankę czekolady i zobacz, czy kareta pani de Bar czeka przed oberżą — rzekł bez uśmiechu.
Odeszła go ochota od żartów.
Kareta hrabiny czekała na niego. Dwóch upudrowanych lokajów w czerwonej liberyi, w trójrożnych kapeluszach, w białych pończochach zajęło miejsce z tyłu, kiedy wsiadł. Jechał pustemi prawie ulicami. Tu i owdzie snuli się robotnicy, fryzyerzy, handlarze. Było jeszcze za rano na Paryż, nie potrzebujący wstawać z łóżka przed wschodem słońca.
Tylko przed sklepami piekarzów tłoczyły się tłumy nędzarzów, dobijających się o chleb. Tłoczyli się mężczyzni, tłoczyły się kobiety.