Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/062

Ta strona została przepisana.

Silniejszy odpychał słabszego, gwałtowniejszy — cierpliwszego. Każdy usiłował pochwycić bochenek, na który czekały w domu głodne dzieci. Bo niewiadomo, czy starczy dla wszystkich. Wczoraj oświadczyli piekarze, że spodziewany transport mąki nie nadszedł z magazynów zbożowych. Jutro zabraknie może chleba, a dzieci nie mają wyrozumienia, litości dla rodziców: dawajcie jeść! cóż nas obchodzi nieurodzaj, co mrozy i grady, które zniszczyły owoc ziemi? nam się chce jeść, a waszym obowiązkiem zaspokoić nasz głód!
Przed jednym, ze sklepów kazał się rotmistrz! zatrzymać karecie.
— Pokażcie mi chleb!
Kilka kobiet wyciągnęło do niego chude ręce z bochenkami. Chleb był czarny, zakalcowaty, niezdrowy.
Wydobył z sakiewki garść złotych pieniędzy.
— Podzielcie się wszyscy uczciwie, jak dobrzy ludzie, i kupcie dla dzieci lepszego, białego chleba. Takiego chleba nie zniosą ich młode, czcze żołądki.
— O, monseigneur! Niech wam św. Genowefa wynagrodzi dobrze, szlachetne serce.
Nie czekając na podziękowanie, wsiadł rotmistrz do karety.
— Jedź! Musiał się spieszyć, jeśli miał się jeszcze