Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/064

Ta strona została przepisana.

kiego ogniska spraw ludzkich, do jakiegoś olbrzymiego źródła, z którego tryskają na całą Francyę strumienie życia. Leciały ku Wersalowi ambicye, marzenia, próżności, chciwości, leciał egoizm ludzki we wszystkich swoich formach. Bo tam, w białym, marmurowym pałacu mieszkał człowiek, który posiadał moc zmienienia w rzeczywistość najśmielszych ambicyi.
W miarę, jak się rotmistrz zbliżał do rezydencyi króla, ogarniał go lęk dziecka, mającego stanąć po raz pierwszy przed obliczem nauczyciela. Co on powie człowiekowi, który był potomkiem władców, rozkazujących Francyi od lat ośmiuset, cóż on, szlachcic wiejski, zwykły rotmistrz dragonów, może obchodzić praprawnuka Ludwika XIV? Tyle, co drzewo przydrożne...
Była chwila, kiedy się chciał cofnąć, wrócić do Paryża, do Tuluzy. Ale cóż powiedziałby na to ojciec?
Otulił się szczelniej w płaszcz futrzany, wcisnął się w kąt karety. Niegrzecznym przecież być nie może Ludwik XVI, pierwszy szlachcic dobrze wychowanej, wykwintnej Francyi XVIII stulecia...
Z błękitnej dali zaczęła się wyłaniać ogromna masa domów, pałacowi, wież, wieżyczek, cała biała, marmurowa, coraz bliższa.
Wersal!