Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/067

Ta strona została przepisana.

wielki szambelan, który nie ma zaszczytu znać pana osobiście, nie pomylił — ostrzegał.
Jeszcze się rotmistrz nie rozpatrzył w towarzystwie, zebranem w galeryi, kiedy się w głębi otworzyły drzwi i na progu ich ukazał się młody pan, nie różniący się zewnątrz niczem od przeciętnego zamożniejszego szlachcica. Ubrany w surdut wiśniowego koloru, w długą białą kamizelkę i w białe pończochy, słusznego wzrostu, otyły, ociężały w ruchach, posuwał się wolno, opierając się na lasce hebanowej, żywym szpalerem pań i panów, pochylonych w nizkim ukłonie.
I bez tego niemego hołdu, byłby rotmistrz poznał króla po lwiej głowie Burbonów i po dużym, orlim nosie. Widział tę charakterystyczną głowę, tę twarz tyle razy, iż nie mógł się omylić. Każdy pieniądz, który brał do ręki, pokazywał mu portret monarchy.
Ludwik XVI szedł szpalerem, uśmiechnięty dobrotliwie, rozdając na prawo i na lewo spojrzenia życzliwe, uchylając kapelusza przed każdą damą. Tu i owdzie przystawał na minutę, powiedział jakiejś pani, jakiemuś panu kilka słów uprzejmych i posuwał się dalej.
Rotmistrz słyszał na prowincyi o uprzejmości Ludwika XVI, ale uprzejmość królów umie być wyniosłą. I Ludwik XIV był znany z niezwykłej kurtuazyi rycerskiej, która odkrywała głowę przed każdą kobietą, nie wy-