Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/068

Ta strona została przepisana.

jąwszy panny służącej, a mimo to nie śmiał nikt w jego obecności otworzyć ust bez jego wyraźnego pozwolenia. Tyle było siły i dumy w jego orlem spojrzeniu. Najodważniejszy dworak truchlał przed obliczem pana.
W niebieskich, dużych oczach Ludwika XVI-go nie dostrzegł rotmistrz ani śladu wyniosłości. Były to łagodne oczy dobrego człowieka flegmatycznego temperamentu, które nie umiały, nic chciały przerażać, trzymać w karbach cudzej woli. I ociężałym ruchom króla zbywało na stanowczości rozkazodawcy, przywykłego do posłuchu bez żadnego oporu.
Kiedy się rotmistrz przypatrywał królowi, przebiegały jego głowę myśli, kłócące się z subordynacyą oficera wobec naczelnego wodza: nie wystawiam sobie tego dobrego tłuściocha na czele wojska; zamiast rozkazywać, przekonywałby, prosiłby, zamiast atakować, bić, namyślałby się, ociągałby, a tymczasem przepędziłby go nieprzyjaciel na cztery wiatry. Niech Pan Bóg broni iść w pole pod komendę takiego wodza!
A jednak rzuciło się znów serce gwałtownie w jego piersi, kiedy się Ludwik do niego zbliżył. Ten dobry tłuścioch, jak go jego myśli buntownicze nazwały, był wcieleniem tradycyi historycznej lat ośmiuset, dziedzicem długiego szeregu nieustraszonych wodzów i genialnych mężów stanu, którzy stworzyli Francyę jednolitą.