Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/070

Ta strona została przepisana.

kowi polnemu szczere pozdrowienie i prośbę odwiedzenia przy sposobności młodego króla, który nie gardzi radą starych przyjaciół korony św. Ludwika. Pan zaś, panie wicehrabio, zechciej korzystać na cały czas pobytu w Paryżu z przyjęć i z zabaw wersalskich. Zapraszam pana raz na zawsze.
Rzekłszy to, skłonił król lekko głowę i odszedł do kaplicy.
Rotmistrz nie wiedział, czemu się więcej dziwić, czy uprzejmości Ludwika XVI-go, czy prostej formie, w jaką swoją uprzejmość ubrał. Absolutny władca wielkiego królestwa otwierał mu z taką naturalną gościnnością swój salon, jak gdyby był jego sąsiadem lub najwyżej nie wiele od niego w hierarchii wojskowej starszym zwierzchnikiem.
Wszedł za królem razem z całą świtą do kaplicy. Widział, jak Ludwik XVI, jedyny może wierny, szczerze nabożny katolik na dworze wersalskim ukląkł w swojej ławce, po prawej stronie ołtarza i modlił się, wpatrzony w krucyfiks. Cichy smutek, jakby cień przeczutego nieszczęścia, zgasił blask jego oczu.
Rotmistrz obejrzał się dokoła. Wzrok jego ślizgał się po upudrowanych fryzurach, perukach, po rasowych czaszkach, po rzeźbionych profilach, po jedwabnych sukniach, mieniących się wszystkimi kolorami tęczy, wszystkimi blaskami drogich kamieni i szlachetnych krusz-