ców, brylantów, rubinów, szmaragdów, szafirów, złota, srebra. Zewrze się, zszereguje się ten błyskotliwy tłum przy królu i będzie go bronił murem swoich piersi, jak bronili tronu, korony jego przodkowie, odziani w zbroję hartowaną, przywykli do trudów wojny i bólu śmierci? Będąż ci ludzie-cacka, ci z wdziękiem estetycznym ruszający się aktorowie u wspaniałej sceny dworskiej, ci statyści wykwintnej opery w stanie oprzeć się burzy, błyskającej już nad Francyą?
Nawet gwardziści szlacheccy robili, mimo mundury wojskowe i broń, wrażenie maryonetek, lalek. Tacy byli ładni, urodziwi wykwintna urodą starej kultury, tacy wytworni w każdym ruchu, w każdym uśmiechu, w każdem spojrzeniu.
Ten cały błyskotliwy tłum pryśnie w potężnej, miażdżystej pięści burzy politycznej, jak kruche szkło, jak krucha zabawka.
— Biedny królu — pomyślał rotmistrz. — I ty jesteś taki słaby, taki kruchy, jak twoje otoczenie.