Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/073

Ta strona została przepisana.

Masz lat trzydzieści, Claracowie wygasają, trzeba pomyśleć o podtrzymaniu rodu.
Wicehrabia milczał zamyślony.
— Panna de Laval jest bardzo dobrą partyą, młoda, przystojna, bogata, doskonale skoligacona, a co najważniejsza — niezależna majątkowo, bo pełnoletnia i sierota — poddawała hrabina. — Oczu nie odrywałeś od niej u pani de Beauharnais. Przyznaj się, że ci się podobała.
— Zwróciła moją uwagę swoją oryginalnością i niezależnością, ale znam ją dotąd tak mało, iż nie wiem nawet, czy mi się podobała — odezwał się wicehrabia.
— W naszym świecie odgrywa wzajemny afekt w małżeństwie rolę podrzędną.
— Wiem. W naszym świecie łączą się pary dla majątku, koligacyi, dla podtrzymania nazwiska, rodu, w naszym świecie zaręcza się dzieci, ale ja nie należę pojęciami do naszego świata. Kilka lat, spędzonych w dziewiczych lasach Ameryki, w trudzie, w znoju, w walce o życie z ludźmi i zwierzętami, w otoczeniu wspaniałej natury, odświeżyły moje serce, moją duszę, zahartowały moją wolę. Wyjechałem do Ameryki manekinem, ruszającym się podług pewnych przez savoir-vivre ściśle określonych wskazówek, formuł, a wróciłem człowiekiem żywym, w którego piersi bije serce ludzkie, serce ludzkie zaś nie znosi pęt narzuconych.