— Serce ludzkie pragnie miłości, cnoty, wiernej żony, któraby mężowi cerowała pończochy, obrabiała chustki do nosa, a dzieciom obcierała omorusane buzie od świtu do nocy. Boska sielanka, natura, cnota! deklamowała hrabina ze sztucznym, komicznym patosem, wzniósłszy oczy w sufit.
— Wolno ci drwić, piękna kuzynko, z moich zacofanych, parafiańskich pojęć, ale ostre strzały twojego dobrego humoru odpadają bezsilnie od mojej staroświecczyzną opancerzonej piersi.
— Doskonale! — Gdyby cię panna Zofia de Laval słyszała, rzuciłaby ci się od razu na szyję, bo i ona wyłamuje się odważnie z pod kodeksu konwenansów. Będzie z was dobrana para. Jan Jakób Rousseau przewrócił jej w głowie.
— Mnie nie papierowa, martwa natura Rousseau’a przewróciła w głowie, lecz natura żywa zdjęła ze mnie pęta konwenansów.
W tej chwili ukazał się kamerdyner, oznajmiając pannę de Laval.
— Śmiało do ataku, waleczny obrońco niepodległości tych ordynarnych kolonistów amerykańskich w surdutach z cuchnącego samodziału, z pałkami à la Franklin zamiast lasek w ręku — zachęcała hrabina. — Nie mam nic przeciwko twojej „naturze“, byłabym jednak bardzo rada, gdyby razem z ową naturą wpadło
Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/074
Ta strona została przepisana.