Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/076

Ta strona została przepisana.

światowem, lekceważy rozmyślnie formy towarzyskie.
Nie lubię się nudzić, a życie światowe nudzi mnie straszliwie — odpowiedziała hrabianka.
Usiadłszy bez ceremonii na kanapie, obok nóg pani de Bar, spojrzała na wicehrabiego.
Na panu, panie wicehrabio, nie widać waporów — odezwała się. — Pańska zdrowa cera starczyłaby do umalowania stu zdechlaków paryskich.
Hrabina wybuchła śmiechem.
— Coraz lepiej — rzekła. — Na słowach energicznych nie zbywa zwolenniczce natury. Może zaczniemy ryczeć, jak krowy, albo rżeć, jak konie.
— Wiem, do kogo mówię, broniła się hrabianka. — Ucha żołnierza nie razi słowo energiczne, przywykło ono bowiem w służbie nawet do mowy gwałtownej. Bardzo mi na rękę, że pana spotykam, panie rotmistrzu. Chciałabym się dowiedzieć, czy w naszych stronach nęka głód naprawdę ubogą ludność, jak czytam w „Merkurze“.
Już trzeci rok z rzędu zawodzą winnice, a że wino jest głównym produktem naszych stron, przeto umiera chłop po prostu z głodu.
— Biedni ludzie...
— Tak, biedni — potwierdził wicehrabia. — Żarły ich zawsze podatki, zabierające im