Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/077

Ta strona została przepisana.

połowę ich krwawicy, niszczyło ich zawsze prawo myśliwskie, lekceważąc ich pracę, a teraz, od lat kilku, chłoszczą ich mrozy pospołu z nieurodzajem.
— Jest obowiązkiem panów pomódz ludowi, który na nich pracuje.
— Robimy wszystko, co w naszej mocy. Ale i u nas, szlachty wiejskiej, nie przelewa się. Deszcz złota, spływający w Wersalu z tronu, rozchwytuje łapczywie garstka dworaków; my zaś, panowie na prowincyi, dojadamy resztek fortun naszych przodków. Dzielimy się chętnie temi resztkami z ubogim ludem, w czem nam dopomagają klasztory, ale nasza i klasztorów hojna ręka nie jest w stanie nakarmić głodnych milionów. W tem strasznem położeniu potrzeba zgoła innych środków.
Hrabianka słuchała z wielką uwagą, wpatrzona w rotmistrza. Jej zamyślone oczy pytały: cóż sądzisz, że trzeba zrobić?
— Trzeba zdjąć ze spracowanych barek ludu przygniatające je nadmiernem brzemieniem podatki, znieść resztki pańszczyzny, wszystkie przywileje feodalne i ograniczyć władzę króla, żeby nie mogła trwonić bez celu dochodów państwa. Ale tego dzieła mogą dokonać tylko Stany Generalne, na których zwołanie nasz dobry, uczciwy król już się zgodził.
— Wicehrabia sądzi, że nasza zacofana szlachta wiejska zgodzi się na taki przewrót stanowczy?