Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/079

Ta strona została przepisana.

napy, żegnając się z hrabiną, uścisnęła bardzo serdecznie rękę rotmistrza.
— Do miłego widzenia w Castel, albo w Clarac — mówiła — za tydzień bowiem jadę do wuja d’Escayrac, skąd rozpatrzę stan moich majątków. I ja liczę dużo na Stany Generalne, zanim się jednak wybrańcy narodu zbiorą w Wersalu, mogą moi poddani umrzeć z głodu, czego sobie wcale nie życzę. Postaram się napełnić ich puste garnki na pewien czas oczywiście nie tłustemi kurami, bo tej sztuki nie potrafił nawet Henryk IV, chociaż rozporządzał większymi środkami ode mnie. Do miłego więc widzenia.
Uśmiechnąwszy się do rotmistrza prześlicznemi ustami Wenery, hrabianka wyszła z buduaru.
— Podobałeś się tej szalonej dziewczynie — odezwała się hrabina. — Kuj teraz żelazo, póki gorące. Cóż za pomysł szalony udawać się samej w drogę daleką, kiedy można siedzieć wygodnie w Paryżu przy ciepłym kominku.
— Zwłaszcza, że drogi stały się od pewnego czasu niepewne — zauważył rotmistrz. — Mnóstwo jakiejś ponurej hałastry włóczy się po wsiach. Słychać tu i owdzie o napadach, rozbojach. Będę czuwał nad panną de Laval.
— Już tak? — zaśmiała się hrabina — będzie niedługo wesele. Słyszę spadających z am-