Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/081

Ta strona została przepisana.

brak, nędzarz, głodny i wskoczywszy na stopień powozu, wyciągał chudą rękę. Zawsze wpadał do tej ręki większy pieniądz.
Rotmistrza bawił ten salon pod gołem niebem. Usiadłszy w kawiarni przy oknie, przypatrywał się ludziom, koniom, ekwipażom. Tak go ten barwny obrazek zajął, że nie zauważył księdza de Courcel, który się do niego zbliżył, dopiero gdy usłyszał jego głos, wzywający garsona, podniósł głowę.
— Aaa... „abbé“... bardzo mi przyjemnie widzieć pana.
— Czy pozwala wicehrabia spocząć obok siebie.
— Bardzo proszę.
— Ci ludzie zmieniają nawet ulicę w salon, konwersują nawet pod gołem niebem — mówił ksiądz. — To cała ich mądrość i sztuka. Niczego innego nie potrafią.
— A jednak to ładne widowisko — zauważył rotmistrz.
— Ale tylko ładne.
Kiedy rotmistrz spojrzał na niego pytająco, rzekł ksiądz:
— Czy może pan sobie wystawić tych ludzi przewytwornych przy jakiejś poważnej robocie, na wojnie, w radzie, w kościele, na katedrze profesorskiej, gdziekolwiek? Złamałby ich najmniejszy trud. Nie mają oni zresztą czasu do niczego, bo są cały dzień zajęci ubiera-